niedziela, 17 sierpnia 2014

Street Food Festival | Harley Edition

W długi weekend (15-17 sierpnia) na Wyścigach na Służewcu odbył się Street Food Festival | Harley Edition. Były foodtrucki, stoiska innych restauracji, atrakcje dla dzieci, przejazd harleyowców i stare samochody. Cuda niewidy i baloniki na druciku. A całe to zamieszanie zorganizował Tomasz Jakubiak, moim zdaniem jeden z fajniejszych polskich kucharzy.
Poszłam na festiwal z Maliną i jak na dwie osoby dałyśmy sobie całkiem nieźle radę z ilością. Żeby spróbować więcej rzeczy kupowałyśmy wszystko na spółkę.
Malina na stoiskowej części festiwalu


Stanęłyśmy obok stoiska restauracji "I love hummus" i obie chciałyśmy pitę z koftą z jagnięciny, sosem z hummusu i harrisą. Żeby spróbować więcej rzeczy dałam za wygraną i poszłam po coś innego kiedy Malina kupowała pitę. 
Pita z koftą z jagnięciny z sosem z hummusu i harrisą oraz falafel
Ja poszłam do stoiska obok i oczarowały mnie dwie wielkie patelnie z czymś bardzo kolorowym i apetycznym. Była to paella i jambalaya. Nigdy nie jadłam paelii innej niż z mrożonki, więc się skusiłam na jedną porcję. 
Paella i jambalaya
Paella
Usiadłyśmy sobie na wygodnych leżaczkach pod parasolem (pogoda niestety nie dopisała) i zabrałyśmy się do próbowania.
Zacznę od paelli która ładnie wyglądała, ale niestety nie była specjalnie smaczna. Dużo ryżu, mało konkretów w postaci owoców morza i kilka warzyw na krzyż. Nie było to niestety warte swojej ceny, ale duży plus za wygląd stoiska i wielkich kolorowych patelni. 
Co do kofty z jagnięciny... Żałowałam że nie wzięłam drugiej. Soczyste, dobrze doprawione mięso, delikatny posmak hummusu i nietłumiąca innych smaków, delikatnie pikantna harrisa. Falafel również był bardzo dobry. Często natrafiałam na falafele które były tak suche że stawały w gardle, a ten był wilgotny i również dobrze doprawiony. Super zestaw. 
Przypadek (niach, niach) chciał, że leżałyśmy obok małego wozu z holenderskimi mini naleśnikami i waflami. Deserek musiał być, a kolejka się nie zmniejszała. Wyczekałyśmy jednak moment w którym było luźniej i na zmianę (żeby nie stracić leżaków) poszłyśmy spróbować holenderskich słodkości. 

Zaczęłyśmy od mini naleśników z sosem holenderskim. 10 malutkich naleśniczków pokropione sosem. Malina ma duży sentyment do tych naleśników, ze względu na wspomnienia z Erasmusa, gdzie zajadali się Poffertjes po nocnych eskapadach. 
Wyglądały bardzo apetycznie, ale mnie jakoś szczególnie nie zachwyciły, głównie dlatego że były gliniaste w środku, jakby niedopieczone, ale chyba taki jest ich urok. Sos holenderski był dobry, ale było go stanowczo za mało. W smaku przypominał syrop klonowy. 

Ja się skusiłam na Stroopwafla z karmelem. Bardzo przypomina nasze sklepowe toffinki, ale był lepszy. Kruchy wafel o korzennym posmaku z ciągnącym się karmelem w środku to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. 



































Przespacerowałyśmy się  i obejrzałyśmy sobie stare samochody. Oto kilka z nich, które najbardziej mi się spodobały. 






Wracając trafiłyśmy na konkurs, w którym wybierano najlepsze dania z wystawiających się restauracji i footrucków. 


Trzecie miejsce zajęły pity z koftą z jagnięciny które już miałyśmy spróbowane, drugie miejsce zdobyły sandwich z Kill&Grill której składników nie usłyszałam, ale poszłam do ich stoiska i zapoznałam się z menu które było bardzo oryginalne i ciekawe. Pierwsze miejsce zdobyły Japadogi. Hod dogi z kapusta kimchi i sosem z wasabi. Od razu poleciałyśmy spróbować i przyznam że bez rewelacji, ale wyglądały bardzo ciekawie. 



Skusiłam się na Balsamico Pork Sandwich i nie byłam zawiedziona. Pyszny, chrupiący chleb, świeże warzywa i rozpływająca się w ustach karkówka w słodkim sosie. Poezja. Niepotrzebne były tylko pomidorki na wierzchu które od razu spadły przy pierwszej próbie wgryzienia się w to cudo. 

Podczas jedzenia oglądałyśmy bardzo chaotycznie zorganizowany konkurs na rozpoznawanie smaków. Za długo się decydowałam i jak już chciałam iść to nie było miejsc, ale i tak się pośmiałyśmy.
Wszystkiemu przyglądało się bardzo opustoszałe stoisko trenerów personalnych. Sport to zdrowie, ale chyba wybrali nie ten rodzaj imprezy ;) Można było sobie za to pograć u nich w badmintona.

Zahaczyłyśmy jeszcze podczas łażenia i czytania ofert różnych stoisk, o lody. Pyszne lody "Nice cream" z bardzo niepozornego, uroczego fiacika piaggio.
Malina wzięła jogurtowe z wiśnią, a ja orzechowo czekoladowe. Jogurtowe były dobre, ale orzechowo czekoladowe... Brak słów, takie były pyszne. Ferrero rocher na zimno. Dawno nie jadłam tak dobrych lodów.

Więcej nie dałyśmy rady zjeść, a i tak byłyśmy przerażone ilością jaką udało nam się spróbować. Nie powiem, portfele trochę nam się dzięki tej imprezie zrobiły lżejsze, ale warto było. Fajnie jest od czasu do czasu przyjechać na taką imprezę i popróbować nowych rzeczy w sympatycznym otoczeniu, z ludźmi którzy lubią i doceniają dobre jedzenie.
Było bardzo dużo foodtrucków z burgerami, ale ostatnio jest ich tyle na mieście że stwierdziłyśmy że spróbujemy czegoś nowego.
Jak już miałyśmy wracać to odważyłam się poprosić o zdjęcie Tomasza Jakubiaka. Niestety, zdołałam z siebie tylko wydusić że lubię jego program, z czego Malina się strasznie potem śmiała. Może następnym razem uda mi się wyznać mu miłość jak nie będzie obok jego żony ;) 
Mimo brzydkiej pogody spędziłyśmy bardzo miłe, leniwe popołudnie i popróbowałyśmy dobrego jedzenia. Polecam każdemu wybrać się na taką imprezę, bo dla każdego się coś tam dobrego, fajnego i ciekawego znajdzie. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz