poniedziałek, 30 czerwca 2014

Szakszuka

Oglądałam na Kuchni+ (mój ulubiony kanał) program "Uczty znad Morza Śródziemnego", gdzie urodzony w Izraelu szef kuchni pokazywał tradycyjne przepisy z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Bardzo ciekawy program dokumentalny skupiony głównie na kulinarnej stronie podróży.
Potrawą przedstawioną w programie która szczególnie mnie zainteresowała oprócz hummusu (o którym na pewno kiedyś napisze bo jest to jedna z moich ulubionych potrwa) i chałki, była szakszuka. W Tel Avivie mistrzem szakszuki jest facet nazywany (jakżeby inaczej) Doktorem Szakszuka. Szakszukę przywieźli do Izraela tunezyjscy żydzi i są to jajka smażone w piekielnie ostrym sosie - danie późno-śniadaniowe i idealne na kaca. 
Dr Szakszuka zaczął gotowanie od podsmażenia na oliwie tunezyjskich kiełbasek o nazwie merges, grubo posiekanego czosnku i papryczek chili. Dodał do tego świeże pomidory, dwie łychy papryki słodkiej i ostrej oraz kumin, sumak i cynamon. Jajka wybił bezpośrednio na sos, wymieszał lekko białka z sosem zostawiając nietknięte żółtka. Wyglądało to nieziemsko smacznie.
W tym samym czasie prowadzący program robił swoją wersję szakszuki z bakłażanem, mieloną wołowiną i sosem tahini. Doktor patrzył na niego z lekkim uśmieszkiem więc prowadzący zapytał czy to nadal jest według niego szakszuka. Tamten odpowiedział że jeżeli on to nazywa szakszuką to jest to szakszuka, więc możemy modyfikować to danie jak tylko mamy ochotę... może z wyjątkiem dodania do niego boczku który może się po prostu gryźć z koszerną solą. 

Szakszuka
Ponieważ niedzielny poranek był zimny i deszczowy to zdecydowałam się zrobić trochę bardziej lightową wersję bez mięsa, z przyprawami i ostrymi papryczkami na rozgrzewkę.


Składniki na dwie osoby:
- 4-5 jaj
- duża papryka (najlepiej zielona, albo żółta żeby ładniej wyglądało, ja miałam akurat czerwoną)
- 400 g krojonych pomidorów (mogą być z puszki)
- czubata łyżka koncentratu pomidorowego (opcjonalnie)
- jedna średnia cebula
- papryczka chilli (można dać inną np. dla amatorów mocnych wrażem jalapeno lub habanero hłe, hłe, hłe)
- ząbek czosnku (jeżeli macie jakieś spotkania towarzyskie tego dnia to może lepiej sobie darujcie)
- 3 łyżki oliwy z oliwek
- przyprawy: sól (koszerna - ekhm, ekhm), pieprz, kumin!/kmin (nie kminek), wędzona papryka, słodka papryka, szczypta cynamonu.

Siekamy cebulę i podsmażamy ją na oliwie, kroimy w kostkę paprykę (1cm x 1cm) i dorzucamy do cebuli. Podsmażamy dłuższą chwilę aż papryka lekko zmięknie, zalewamy pomidorami i dodajemy koncentrat. Dodajemy posiekany drobno czosnek, dusimy chwile mieszając na średnim ogniu aż całość zgęstnieje, a papryka całkiem zmięknie i dodajemy przyprawy wedle własnego smaku. Nie musicie tego robić, możecie po prostu wybić jajka na sos, ale ja zrobiłam dołeczki w sosie i wybiłam jajka tak żeby każde było osobno. 
Jeżeli nie macie wprawy, najpierw wybijcie delikatnie jedno jajko do miseczki i z miseczki przelejcie je we wcześniej zrobiony dołek. Jeżeli czujecie się pewnie to wybijajcie jajka bezpośrednio i tak ze wszystkimi czterema. Podgrzewamy to wszystko do momentu aż białko całkiem się zetnie, żółtko powinno być płynne jak w jajkach sadzonych. Jak nie chce Wam się ściąć białko na wierzchu to możecie na chwilę przykryć wszystko pokrywką, ale jest wtedy duże prawdopodobieństwo że będziecie mieli jajka na twardo i nie będzie to już takie smaczne. Robimy sobie do tego grzanki i gotowe.

Miłej zabawy w kuchni! 

niedziela, 29 czerwca 2014

Zjazd Foodtrucków na Żoliborzu Artystycznym

Miałam napisac całą jedną notkę z przepisami na desery z ziołami, drugą z przepisami na dwa dania z bobem i trzecią notkę o pomyśle na  niedzielne śniadanie, ale uznałam że pierwszeństwo ma relacja ze Zjazdu Foodtrucków na Żoliborzu Artystycznym. 
Był to mój pierwszy taki zjazd i powiem Wam że było świetnie. Samych foodtrucków nie było dużo, ale myślę że każdy mógł tam znaleźć coś dla siebie.


Jak przyszłam to Weronika i Kuba (moi wierni kompani do próbowania nowych smaków na mieście i króliki doświadczalne moich eksperymentów) byli już po tostach. Jeden z burakiem, kozim serem i rukolą, drugi z mozzarellą, bazylią i suszonymi pomidorami. Więc ja nie chcąc być gorsza, na rozgrzewkę spróbowałam sobie tosta z kurkami duszonymi w śmietanie z cebulką i rukolą, a do popicia pyszna, prosta i orzeźwiająca lemoniada. Bardzo sympatyczny, letni zestaw.

Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, atmosfera bardzo miła, nie było jeszcze zbyt wiele osób. Ludzie grali w piłkę, bawili się z psami i podjadali to i owo - istna sielanka. 
Po jakimś czasie Kuba nie wytrzymał i poszedł zdobyć coś nowego do jedzenia. Wrócił z kanapką z ozorkami. Nie wiem jaki macie stosunek do podrobów i tego typu spraw, ale była super. Bardzo delikatne i smaczne mięso w prostej bułce graham z musztardą, sosem chrzanowym i konserwowymi ogórkami. Nie ma się co zniechęcać, lepiej próbowac nowych rzeczy bo można być mile zaskoczonym.
Narobił nam smaka tą kanapką, więc chwilę później, po krótkiej przechadzce wzdłuż wszystkich foodtrucków i skomentowaniem oferty każdego z nich, zatrzymaliśmy się przed foodtruckiem Chyżego Woła skąd wcześniej wspomniana kanapka w ozorkami. Ja nie wytrzymałam i postanowiłam spróbować kanapki Reuben z pastrami, serem, kiszoną kapustą i sosem rosyjskim. Teraz rozumiem czemu w USA pastrami jest takie popularne. Pyszne, rozpadające się mięso o lekko wędzonym posmaku idealnie pasowało do kiszonej kapusty za którą normalnie nie przepadam na ciepło.
Po spróbowaniu mojej kanapki stwierdziliśmy, że byłoby grzechem nie spróbować również kanapki z łopatką w sosie barbeque, pół na ostro z jalapenio i pół łagodnej.
Wołowina była tak delikatna, że dosłownie rozpływała się w ustach. Proste i bardzo smaczne kanapki. U nas tym razem wygrała wołowina, ale nie w formie burgerów, bo to już było tyle razy że postanowiliśmy spróbować czegoś innego i nie żałowaliśmy. 
Każdy mógł tak znaleźć tam coś dla siebie. Były naleśniki na słodko, sushi, kuchnia meksykańska, burgery zwykłe i wegetariańskie, a nawet makarony i oczywiście węgierskie drożdżowe ciacha których Weronika nie mogła sobie odmówić. 
Polecam każdemu kto jest znudzony jedzeniem fast foodów i chciałby spróbowac czegoś nowego, osobom gotującym na co dzień po inspiracje oraz każdemu kto ma ochotę miło spędzić wolne południe/popołudnie.
Obiecuję że notki z zaległymi przepisami będą się systematycznie pojawiać. 
Miłej zabawy w kuchni! 

Zjazd Foodtrucków Żoliborz ArtystycznyZjazd Foodtrucków Żoliborz Artystyczny

środa, 25 czerwca 2014

Guacamole, czyli jak polubiłam awokado i kolendrę

Jeszcze kilka lat temu mówiłam tak: "Awokado... Czy ja wiem, takie jakieś dziwne i mdłe.", "Czemu oni się tak zachwycają tą kolendrą?! Przecież jest okropna, a oni ją wszędzie garściami sypią!".  Ojciec się ze mnie śmieje za każdym razem jak teraz się zachwycam zapachem świeżej kolendry. Dodaję ją do sałatek, zup, nie wspominając ile jej teraz hodujemy na balkonie. Kiedyś nie mogłam na nią patrzeć, a co dopiero powąchać lub zjeść. Do niektórych smaków najwyraźniej trzeba dorosnąć. 
Do awokado przekonałam się robiąc sushi i doszłam do wniosku że rolka bez awokado nie ma tego "czegoś". Kiedyś zostało mi jedno awokado po robieniu sushi i żeby się nie zmarnowało spróbowałam zrobic gucamole.

Guacamole
Awokado które możemy dostać teraz w sklepach jest twarde czyli niedojrzałe. Nie nadaje się ono do niczego. Ale! kilka dni obok banana w papierowej torebce i zmienia swoje twarde i surowe oblicze w miękkie i smakowite. Skąd wiedzieć kiedy awokado jest już gotowe do jedzenia? Nie ściskamy go i nie miętosimy w rękach bo to i tak nam niewiele powie. Trzeba oderwać tą małą szypułkę, jeżeli odchodzi łatwo i pod spodem ma ciemny kolor to znaczy że już jest dobre, jeżeli jest jasne to lepiej niech jeszcze poleży dzień-dwa. Ja kupuję awokado 4-5 dni przed podaniem, wtedy jest akurat. O tym z którego dzisiaj robiłam guacamole troszkę (ekhm, ekhm) zapomniałam dlatego nie jest takie jasnozieloniutkie, ale i tak było bardzo smaczne i zniknęło zanim zdążyłam się w nie porządnie wgryźć. Dobrze że kilka nachosów zostało...

Składniki na 2-3 osoby:
- jedno dojrzałe awokado
- jeden mały pomidor
- pół czerwonej celubi
- pół dużej papryki (zielonej, czerwonej, żółtej, pomarańczowej jaki kolor lubicie najbardziej. Najfajniej będzie wyglądało jak będzie każdej po trochu, ale kto ma tyle papryki)
- mała ostra papryczka (zależy od stopnia zaawansowania)
- tabasco (yes! yes! yes!!! Niech piecze dwa razy!)
- sok z połowy limonki (dodawajcie po trochu wedle własnego smaku, nie wlewajcie wszystkiego od razu)
- kolendra (tyle ile lubicie) opcjonalnie bazylia
- sól
Zaczynamy od porządnego naostrzenia swojego ulubionego noża, bo bez tego ani rusz. Nic mnie tak nie wkurza jak tępe noże... i tępi ludzie. Cebulę, pomidora, paprykę i ostrą papryczkę trzeba posiekać w bardzo drobną kosteczkę, a robienie tego nieostrym nożem graniczy z cudem. Pomidora przed posiekaniem pozbawiamy gniazd nasiennych. Awokado kroimy na pół dookoła pestki, wbijamy w nią ostrze noża i wtedy z łatwością ją wyciągamy. Awokado nie trzeba obierać nożem. Z dojrzałego awokado z łatwością można wydłubać miąższ łyżką. Miąższ rozgniatamy na papkę w misce za pomocą widelca lub jak Wam to naprawdę ciężko idzie, można je rozdrobnić za pomocą blendera. Siekamy kolendrę i dodajemy ją razem z posiekanymi wczesniej warzywami i mieszamy. Kiedyś nie miałam kolendry, zastąpiłam ją bazylią i nie wiem czy nie wyszło jeszcze lepsze. Jeżeli jeszcze Wam się nie odmieniło tak jak mnie lub po prostu nie lubicie kolendry można ją spokojnie zastąpić bazylią. Doprawiamy całość solą i sokiem z limonki. 


Guacamole można oczywiście podać z nachosami jeżeli robicie je jako przystawkę na imprezę lub chcecie mieć pretekst do pochrupania, ale ja osobiście bardzo lubię nim sobie posmarować grzanki z mozzarellą  zamiast sosu pomidorowego. Zapewniam że nie pożałujecie.
Teraz przydałby się do tego kielonek tequili lub dwa... a najlepiej trzy, ale niestety jutro rano do pracy więc samo guacamole musi wystarczyć. 
Miłej zabawy w kuchni! 

wtorek, 24 czerwca 2014

Śniadanie dla zabieganych

Jako dziecko nigdy nie przepadałam za zupami mlecznymi pewnie jak większość z Was. Oprócz kaszy mannej (jakieś dziwne odchylenie od normy) nie znosiłam tych rzadkich, szarych paciek z posmakiem lekko przypalonego mleka. Od niedawna ze znajomymi zachwycamy się i zażeramy masłem orzechowym. I właśnie na nie padł mój wzrok, kiedy któregoś ranka nie miałam na nic ochoty, ani pomysłu co zjeść na śniadanie.


Owsianka z masłem orzechowym i bananem 

Nie jest to przepis "złap kromkę chleba, plaster szynki i biegnij do roboty". Łącznie na zrobienie i zjedzenie tego śniadania trzeba poświęcić jakieś 20-30 minut. Nazwałam to "śniadaniem dla zabieganych" ponieważ jak już je zjecie to macie z głowy myślenie o jedzeniu na co najmniej 4 godziny. Owsianka jest sycąca i zdrowa. Masło orzechowe i banany co prawda nie należą do najdietetyczniejszych produktów, ale każdy sportowiec Wam powie że to idealna para.


Składniki:
- 250 ml mleka
- 4 łyżki płatków owsianych (bardziej czubate lub mniej, zależy jak gęstą owsiankę lubicie)
- łyżka miodu (opcjonalnie oczywiście cukier)
- łyżka masła orzechowego (lub dwie... albo trzy... lepiej zostawcie sobie coś na następny raz ) 
- banan 
- ja dzisiaj dodałam świeże morele 


Wlewamy mleko do garnka, wsypujemy płatki i czekamy aż się zagotuje. Nie, nie zostawiamy tego i nie idziemy myć zębów! Jak tylko odwrócicie wzrok mleko wyczuje wasz brak czujności i natychmiast wykipi, zalewając Wam kuchnię i rujnując poranek więc skupcie się. Kiedy się już zagotuje zdejmujemy z ognia, dodajemy łyżkę miodu i mieszamy aż się rozpuści. Następnie dodajemy masło orzechowe które pod wpływem ciepła rozniesie taki aromat że już nic innego nie będziecie chcieli jeść. Możemy odstawić na trochę żeby płatki porządnie spęczniały i całość lekko ostygła. Dodajemy pokrojonego banana i inne owoce na które macie ochotę i gotowe. Jak to nie zasmakuje to ja już nie wiem co Wam zaproponować.

Miłego dnia! 

niedziela, 22 czerwca 2014

Pierwszy post czyli... Jak urządzić sabat w godzinkę?

"Załóż bloga kulinarnego!", "Czekamy aż założysz bloga", "Ten post się idealnie nadaje na notkę na fanpage! Na co czekasz?!" 
To jest - blog i fanpage na facebooku. Ostatnio bloga pisałam mając naście lat i wiele się od tamtego czasu zmieniło. Nie żeby to było jakoś strasznie dawno temu, bez przesady.
Zakładając bloga i fan page dostałam wiele cennych rad oraz wskazówek. Wyszło na to że muszę nie tylko umieć gotować. Muszę stać się również fotografem apetycznych zdjęć, pisarzem który skupi uwagę czytelnika na tekście dłużej niż 20 sekund oraz socjologiem który wie o jakiej porze dnia najsprytniej jest zamieścić post, aby przeczytało go jak najwięcej osób. Postaram się doskonalić w każdej z tych dziedzin aby umilić Wam czytanie oraz zachęcić do spróbowania przepisów, ale bez bicia przyznam że najprzyjemniejszym z nich wszystkich będzie doskonalenie się w gotowaniu. 

Jak urządzić sabat w godzinkę? 
Moja mama urządziła dzisiaj spotkanie z przyjaciółkami i postanowiła wykorzystać to że czekam na każdą, nawet najmniejszą okazję do tego aby się wykazać i spróbować czegoś nowego. Nie mając wiele czasu z powodu zakończenia semestru zrobiłam dwa proste wypieki dzięki którym uwinęłam się ze wszystkim w ciągu godziny bez większego bałaganu i stresu że coś nie wyjdzie. Przepisy proste, łatwe i przyjemnie pachnące, idealnie nadające się na imprezy.

Zawijasy drożdżowe z mozzarellą, bazylią i sosem pomidorowym.

Składniki:
Sos:
- puszka krojonych pomidorów
- dwie czubate łyżki koncentratu pomidorowego
- średnia cebula
- czosnek (ilość zależy od upodobania lub zaawansowania)
- oliwa do podsmażenia cebuli i czosnku
- tabasco (opcjonalnie oczywiście)
- oregano suszone lub świeże
- sól i pieprz do smaku
Dodatkowo:
- 300 gram mozzarelli
- porządna garść liści bazylii
Ciasto:
- 750g mąki pszennej
- 350 ml letniej wody
- 2 gramy suchych drożdży
- 50 ml oleju (z oliwą smaczniejsze)
- pół łyżeczki soli 


Ustawiamy piekarnik na 250°C i bierzemy się za sos. Można pójść na łatwiznę i wymieszać tylko pomidory z koncentratem, ale nie przesadzajmy, każdy jest w stanie zrobić fajny sos pomidorowy. Kroimy w średnią kostkę cebulę (dla osób mających z tym problem odsyłam na YouTube do Gordona Ramsaya), siekamy lub wyciskamy czosnek. Rozgrzewamy na patelni oliwę, dodajemy czosnek, napawamy się aromatem i ocieramy ślinkę, dodajemy posiekaną cebulę i podsmażamy aż się zeszkli. Wlewamy pomidory, dodajemy koncentrat, przyprawy i mieszamy żeby się wszystko połączyło. Nie musimy tego długo podgrzewać. Jeżeli wydaje się Wam że sos jest za rzadki to zredukujcie go podgrzewając dłużej. W międzyczasie możecie zetrzeć na grubych oczkach mozzarellę jeżeli nie kupiliście gotowej w wiórkach. 
Bierzemy się za ciasto.
Przesiewamy mąkę przez sitko! (napiszę kiedyś anegdotę czemu to takie ważne) do dużej miski. Wsypujemy drożdże i sól, lekko mieszamy, wlewamy wodę oraz olej i zagniatamy aż ciasto będzie odchodziło od ręki. Dzielimy ciasto na pół i rozwałkowujemy na stolnicy lub blacie posypanym odrobiną mąki na grubość ok. pół centymetra.
Bierzemy połowę sosu i rozsmarowujemy na całej powierzchni ciasta, posypujemy mozzarellą, artystycznie rozrzucamy liście bazylii, łapiemy za brzeg i zawijamy ciasto w rulon. Kroimy na porcje o grubości ok. 3-4 cm i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Możemy je lekko spłaszczyć i polać albo posmarować oliwą za pomocą pędzelka. Pieczemy przez jakieś 15 minut "góra-dół" na środku piekarnika aż się lekko zarumienią brzegi. 
Zauważyliście że nigdy nie podają jak ustawić piekarnik oprócz temperatury? Tyle razy przez to zmarnowałam ciasto... Obiecuję zawsze pisać jak piec!
Możemy je podać z sosem jogurtowo-czosnkowym (jogurt, ząbek czosnku, łyżka majonezu, sól, pieprz, ja dodałam posiekaną miętę).


W międzyczasie kiedy pieką się zawijasy możemy zacząć robić deser, czyli to co tygrysy lubią najbardziej.

Muffiny z jagodami

Składniki na trzy-cztery osoby (zależy jak dużych łasuchów zapraszacie):
- 125 gram miękkiego masła
- 125 gram mąki pszennej
- 125 gram cukru
- 2 jajka
- cukier waniliowy
- łyżeczka proszku do pieczenia
- 200 gram jagód 
Mieszamy mąkę (przesianą!), cukier, cukier waniliowy i proszek do pieczenia, dodajemy masło, jajka i mieszamy mikserem aż składniki się połączą. Wsypujemy jagody (mogą być mrożone, wtedy nie trzeba tak delikatnie mieszać ale mogą zmrozić masło i ciasto zrobi się bardzo gęste a nawet twarde) i mieszamy ręcznie. Nakładamy do foremek na muffiny wyłożone papilotkami (żeby porcje były równe, idealnie do tego się nadaje łyżka do lodów), pieczemy w temperaturze 200°C przez 20 minut od dołu a potem przez 5 minut dopiekamy na złoty kolor od góry. Z tej porcji wyszło 9 muffinek w dużych papilotkach.
Jak wystygną posypujemy cukrem pudrem lub ozdabiamy jak nam się podoba. 



Goście byli zadowoleni. Domownicy też bo spadły im resztki. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do wypróbowania któregoś z przepisów a najlepiej obu. Modyfikujcie je jak Wam się tylko podoba i eksperymentujcie! Ja osobiście nigdy się nie trzymam przepisów w 100% i nawet jak nie wychodzi nic smacznego (baaardzo rzadko), to jest to zabawne i pouczające na przyszłość. Jakiś morał na koniec musiał być. Miłej zabawy w kuchni!